Quantcast
Channel: Bartosz Mazur - BusBlog w serwisie InfoBus
Viewing all articles
Browse latest Browse all 10

"Nową sobie Polak przypowieść kupi..." - perspektywa 2020

0
0

To smutne, jak wiele osób uznaje, że swego rodzaju narodowym sportem powinno być wysysanie środków finansowych z Unii Europejskiej. Oczywiście, to bardzo cieszy, gdy widzi się, ile ciekawych projektów udało się zrealizować dzięki środkom unijnym, choć oczywiście z drugiej strony nóż się w kieszeni otwiera, gdy charakterystyczny zestaw logotypów widzi się na jakiejś infrastrukturze średnio potrzebnej społeczności względnie czyta się o kolejnych organizacjach społecznych, dotkniętych wirusem grantozy, realizujących wsparcie w całkowicie absurdalnych obszarach. To właśnie ten drugi obraz sprawia, że niekiedy można mieć wrażenie, że ubieganie się o środki unijne to konkurs w – przepraszam za dosadność – „dymanie brukselskich urzędasów” i ćwiczenie, na jak bardzo absurdalne przedsięwzięcie można pozyskać gotówkę.

Gwoli ścisłości trzeba jednak zaznaczyć, że bynajmniej nasz wrodzony spryt narodowy nie jest tu odosobniony – obserwacje zagraniczne potwierdzają, że także inne nacje Europy Środkowo-Wschodniej niekoniecznie wyjątkowo rygorystycznie podchodzą do unijnych regulacji z zakresu realizacji celów rozwojowych, współfinansowanych przez Unię. Druga strona medalu jest też taka, że stopień wyobcowania unijnej wierchuszki, przejawiający się rosnącym oderwaniem od rzeczywistych potrzeb obywateli, nie przysparza sympatii tym wszystkim, którzy na gwiaździstych, lazurowych sztandarach niosą szczytne idee zjednoczonego kontynentu. Wręcz przeciwnie – chcący realizować sensowne projekty, wymagające dużej „pracy u podstaw”, traktowani są pogardliwie jako „niepełnosprytni” – przynajmniej na krótką metę.

Nieopodal mojego bloku lat temu kilka stanęła duża tablica. Była na niej mapa (niemal) całej sieci komunikacyjnej (niemal) całego Zagłębia. Opatrzona też była informacją, iż oto autobusy i przystanki zostały dofinansowane ze środków UE w ramach ZPORR (funduszowe matuzalemy może pamiętają). Zostawiając nawet na boku medialne doniesienia, jakoby w sąsiednim mieście całkiem nowy bruk w rejonach przystanków wymieniano na jeszcze nowszy (poprzedni, jako niemal nieużywany, podobno gdzieś zapakowano na jakieś palety), pomijając „modernizację infrastruktury przystankowej” na kompletnych odludziach, można – po blisko dziesięciu latach – zapytać, jakie osiągnięto efekty strategiczne, fundamentalne, ze zrealizowanego zakupu siedemdziesięciu dwóch autobusów, wymiany bruku na kilkuset przystankach oraz zabudowie szeregu wiat przystankowych? Czy udało się osiągnąć zmiany o charakterze systemowym – czy przeciwnie, okres trwałości się skończył, a dalej jak było – tak jest?

Dlaczego o tym piszę? Oto kilka dni temu duża tablica z przystanku zniknęła, już kilka miesięcy temu „unijne” budki na przystankach (swoją drogą nader obskurne) poczęto zastępować nowymi, całkiem innymi, a w coraz większym stopniu „unijne” autobusy zlewają się z nowymi zakupami używanych pojazdów z Zachodu. Nie, nie mam żalu do nikogo, nie nawołuję do rozliczenia z przeszłością, do wieszania odpowiedzialnych – nie tędy droga. Trzeba raczej zastanowić się, jaką lekcję można wyciągnąć na przyszłość.

I właśnie dlatego piszę o tym teraz. W przededniu ostatecznych ustaleń co do kolejnej perspektywy finansowej Unii Europejskiej warto pokusić się o głębszą analizę tego, co było. W szczególności tego, co się nie udało – aby nie powtarzać tych samych błędów. Obok tego, ile środków uda się uzyskać, równie ważne, a nawet ważniejsze będzie to, co się z nimi zrobi. Można oczywiście aktywizować społeczności w myśl zasady „festyn wiejski w każdej remizie”, można budować drogi wojewódzkie i powiatowe o parametrach, jakich by się nie powstydziła ekspresówka (i później łożyć niemałe nakłady na utrzymanie tak rozbuchanej infrastruktury), można budować linie kolejowe do nieistniejących lotnisk. Można także – za te same pieniądze – realizować projekty, które naprawdę będą przydatne dla rozwoju, które będą odpowiadać rzeczywistym potrzebom mieszkańców, które istotnie będą stymulować gospodarkę.

Trzeba tylko jedno – uczyć się na błędach. Błędach, do których boimy się przyznać. Boimy się, żeby zła Bruksela nie zabrała środków, boimy się, żeby nie narazić się na śmieszność w oczach sąsiedniego burmistrza i starosty, żeby nie wyjść na frajera. To droga donikąd. Rad byłbym widząc, że ktoś jednak myśli w kategoriach takich, by brać pod lupę niedociągnięcia wcześniejsze, aby nie powielać błędów. W innym przypadku nigdy nie zrealizujemy strategicznego kroku naprzód, pozostając biernymi konsumentami udzielanego wsparcia.


Viewing all articles
Browse latest Browse all 10

Latest Images

Trending Articles